[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Johna. Usłyszał chrzęst łamanych kości i zawył z bólu.
- Nic panu nie jest, doktorze? - zawołał z daleka jeden z młodzieńców
głosem pełnym niepokoju.
- Wszystko w porządku! - uspokoił go John, nieludzkim wysiłkiem
biorąc się w garść. - Zostańcie tam!
Na szczęście była to lewa ręka. Wyswobodził ją i stwierdził, że jest w
fatalnym stanie. Wiedział, że ból będzie się wzmagał, ale nie odważyłby się
zażyć żadnego środka - by pomóc Nickowi, musiał być w pełni przytomny.
Prawą ręką otworzył torbę i niezdarnie opatrzył ranę, żeby przynajmniej
zatrzymać krwawienie. Każdy ruch sprawiał mu nieznośny ból, ale starał się
o tym nie myśleć. Wyciągnął pojemnik z plazmą i rurkę, przez którą miała
ona trafić do żyły Nicka. Przestrzeń, w której się poruszał - niemal zgięty w
pół - była niezwykle ograniczona. Poczuł nagły przypływ mdłości, co było
wynikiem wstrząsu, bólu, unoszących się wewnątrz oparów benzyny.
Zobaczył, że strasznie drży mu prawa ręka. Chciał się stąd wydostać -
rozprostować kości, głęboko odetchnąć, uwolnić się od bólu, ale wiedział,
że to niemożliwe. Musi zachować spokój i uratować życie syna.
Znalezienie żyły na rączce Nicka, wbicie igły, przytwierdzenie kaniuli -
wszystko to przyszło mu z największym trudem. Znowu go mdliło,
promieniujący ból rozsadzał mu rękę. Gdy skończył, odniósł wrażenie, że
twarz Nicka jest odrobinę mniej blada - ale może mu się wydawało. Teraz
mógł jedynie cierpliwie czekać, a to wcale nie było łatwe. Krzyknął do
młodych ludzi, wyjaśniając im, co zrobił, a następnie przeanalizował w
myślach swoje posunięcia. Czy popełnił jakiś błąd? Czy może zrobić coś
jeszcze? Chyba nie.
- Nic ci nie będzie, Nick - zwrócił się do nieprzytomnego synka. -
Niedługo po nas przyjadą. - Mówienie przynosiło mu ulgę. Czuł, że
utrzymuje małego przy życiu samą siłą swojej woli.
Nagle usłyszał wycie syreny policyjnej.
- Dobrze się pan czuje? - W otworze po przedniej szybie ukazała się
twarz policjanta. - Karetka i pogotowie drogowe już tu jadą. Ten zapach
benzyny...
John bynajmniej nie czuł się dobrze - bolała go lewa ręka, siedział
skulony i nie wiedział, czy jego syn przeżyje, czy umrze; wiedział
natomiast, że za wszelką cenę musi zachować spokój. Wyjaśnił
RS
90
policjantowi, w jaki sposób zaopiekował się Nickiem. Gdy kończył mówić,
obok policjanta pojawił się mężczyzna w zielonym stroju - lekarz z
pogotowia.
John poczuł ogromną ulgę. Był tak zmęczony i osłabiony, że obawiał się,
iż lada chwila zemdleje, toteż ucieszył się, że i nim samym, i Nickiem
zajmie siÄ™ wreszcie ktoÅ› inny.
- Jestem lekarzem. Chłopiec jest przygnieciony złomem, ma złamaną
nogę. Podejrzewam też, że ma pękniętą śledzionę, więc podałem mu
plazmÄ™.
- Wszystkim się zajmiemy. - Lekarz zerknął na opatrunek na ręce Johna.
- Pan sam też chyba nie jest w najlepszym stanie. Kolega zaraz obejrzy rękę.
Wejdę teraz na wóz i...
- Wszędzie jest pełno benzyny.
- Tak, czuję. O, na szczęście jedzie już straż pożarna. - Lekarz pomógł
Johnowi wydostać się z samochodu, a następnie sam wśliznął się do środka.
John chciał mieć pewność, że Nickowi nic nie grozi. Z niepokojem
zajrzał do wnętrza przez otwór po szybie.
- Zostanę tu, dopóki...
- Jesteśmy zawodowcami tak jak pan - uspokoił go lekarz, wstępnie
badając Nicka. - Nic się nie da zrobić, dopóki nie usuną tej blachy.
ZaprowadzÄ™ pana do tej pani.
John opadł bez sił na trawę obok Ellie, nad którą pochylał się inny lekarz.
- Co z niÄ…?
- Nie najgorzej. Brzydka rana na skroni, ale chyba nie ma wstrzÄ…su
mózgu. Zabierzemy ją do szpitala, a teraz chcę obejrzeć pańską rękę. Coś
jeszcze pana boli?
- Tylko ta ręka, ale to zupełnie wystarczy...
Lekarz bardzo ostrożnie zajrzał pod nałożony przez Johna bandaż.
- Wie pan, że nie obejdzie się bez operacji?
- Domyślam się. - John obejrzał się za siebie i zobaczył, jak strażacy w
metalowych hełmach biegną w stronę przewróconego wozu. - Czy oni
wiedzą, że benzyna...
- Wiedzą, wiedzą, to eksperci. Proszę spojrzeć, ile piany. - Tryskająca z
węża biała piana przykryła trawę i samochód niczym śnieg. - Teraz nic się
już nie zapali, więc bez kłopotu będzie można wydostać małego - dodał
lekarz.
Dopiero teraz John uzmysłowił sobie, że całkowicie usunął ze
świadomości myśl o ewentualnym wybuchu. Możliwość, że on i Nick
mogliby spłonąć żywcem, była tak przerażająca, że umysł Johna po prostu
RS
91
odmówił brania jej pod uwagę. Teraz niebezpieczeństwo minęło. Ale Nick
wciąż był uwięziony...
- Najlepiej będzie, jeśli państwa stąd zabierzemy - odezwał się znowu
lekarz. - To już nie potrwa długo, więc...
- Zabierzcie Ellie - odrzekł John. - Wiem, że nie mogę pomóc, ale
chciałbym chociaż popatrzeć.
- Jak pan sobie życzy. - Lekarz lekko wzruszył ramionami. - Szczerze
mówiąc, rozumiem pana. - Polecił pielęgniarzom, żeby ułożyli Ellie na
noszach.
Pod spryskany pianą wóz strażacy podłożyli teraz ogromny podnośnik,
dzięki czemu - przy akompaniamencie zgrzytającego metalu - z łatwością
udało się wydostać Nicka z pułapki. Od razu położono go na noszach,
zbadano i zabrano do karetki.
- No, może pan już jechać z nimi - zwrócił się do Johna policjant. -
Pózniej się z panem skontaktuję.
- ProszÄ™, tu sÄ… moje kluczyki.
Jeden z lekarzy przyszedł po Johna z pielęgniarzem.
- Co z małym? - spytał natychmiast John.
- Wyjdzie z tego, głównie dzięki panu. A panu już dajemy coś na tę
bolącą rękę; musiał się pan strasznie wymęczyć.
W karetce John zasnął; obudził się dopiero w szpitalu.
- Już wezwaliśmy chirurga - oznajmił mu młodziutki lekarz. - Te pana
palce wymagają złotej ręki mistrza. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl