[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poniżają-cą. Dlatego Apacz już nie panując nad sobą, wyciągnął sztylet i zawołał:
- Czy mam cię oskalpować i otrzymać w ten sposób imię?
35
Bawole Czoło uśmiechnął się pobłażliwie.
- Zanim dotknąłbyś mojej głowy, oskalpowałbym cię dziesięć razy.
- Spróbuj!
Chwycił wodza Miksteków za barki i zamierzył się, by go uderzyć. Bawole Czoło błyskawicznie i
z taką siłą ścisnął jego rękę trzymającą sztylet, że chłopak krzyknął z bólu i wypuścił broń.
- Od kiedy to Apacze krzyczą z bólu? - spytał wódz Miksteków.
- Od kiedy Apacz zabija tego, kto mu uratował życie? Miałbym teraz prawo oskalpować cię, ale nie
zrobię tego, ponieważ nadchodzi ktoś godniejszy, aby z nim stanąć do walki.
Wskazał na przeciwległy brzeg wąwozu. Pojawił się tam nie-dzwiedz.
Nie był to mały brunatny niedzwiadek, ale olbrzymi szary niedzwiedz górski, zwany w Ameryce
grizzly. Zwierzęta te bywają do trzech metrów wysokie i potrafią porwać najmocniejszego wołu.
Kto powali takiego niedzwiedzia, uchodzi za bohatera równego posiadaczowi dziesięciu skalpów.
Niedzwiedz wyszedł zza lasu zapewne dlatego, że zwietrzył konia. Widząc teraz jednak przed sobą
ludzi, zwrócił się ku nim.
- O, gdybym miał przy sobie strzelbę mego ojca! - zawołał Indianin. Nie miał jej, Apacz bowiem
otrzymuje strzelbÄ™ dopiero wtedy, gdy mu nadadzÄ… imiÄ™.
- Oto moja strzelba - rzekł Bawole Czoło.
Młodzieniec spojrzał na niego ze zdumieniem. Jak można rezyg-nować z takiego łupu? Gdy się
jednak zorientował, że nieznajomy nie kpi z niego, chwycił broń i pobiegł prosto na niedzwiedzia.
Jeszcze szybszy od niego był Bawole Czoło. Zaszedł niedzwiedzia od tyłu. Wyciągnął nóż, na
wszelki wypadek, gdyby się chłopcu nie powiodło.
Niedzwiedz przyglądał się Apaczowi - dzieliło ich zaledwie kilka kroków. Nagle podniósł się na
tylnych łapach. W tym samym momencie myśliwy przyłożył strzelbę do ramienia. Wycelował
prosto w serce, nacisnął spust, a gdy padł strzał, uskoczył w bok, szykując się do drugiego. Grizzly
postąpił jeszcze kilka kroków naprzód, potem zatrzymał się i zaryczał chrapliwie. Krew zaczęła mu
obficie wypływać z pyska i po chwili zwalił się na ziemię.
36
- Doskonale! - krzyknął Bawole Czoło. - Trafiłeś go w samo serce! Brat mój ma pewny wzrok i
mocną rękę. Będzie więc kiedyś dzielnym wojownikiem. Otrzymał teraz prawo do imienia; będę
jego przyjacielem tak długo, dopóki wielki Manitu pozostawi mnie przy życiu.
- Czy zabiłem go naprawdę? - zapytał Apacz z niedowierzaniem.
- Tak. Jako dowód zwycięstwa brat mój może zabrać skórę i łeb na pamiątkę pierwszego
bohaterskiego czynu, którego dokonał. Indianin nie posiadał się z radości. Oddał strzelbę
Bawolemu Czołu, ukląkł przed niedzwiedziem, który nie dawał już znaku życia i zabrał się do
ściągania skóry.
Mokashi-tayiss naładowawszy strzelbę, pośpieszył do konia ukrytego w pobliżu. Odwiązał go i
odjechał. Nie chciał prze-szkadzać Apaczowi. Gdy przybył na skraj prerii, słońce już zachodziło.
Apacze wracali z polowania, wlokąc za końmi zabite bawoły. Miksteka nie zamierzał sie ukrywać.
Skierował się wprost ku namiotom, przy których zebrało się nad łupami kilkuset wojowników, i
zeskoczył z konia.
Przed jednym z namiotów stał wódz z trzema orlimi piórami we włosach. Był to Niedzwiedzie
Serce. Przystąpił do Bawolego Czoła i wyciągnął doń rękę.
- Serce moje tęskniło za tobą. Dziękuję Manitu, że cię znowu widzę. Bądz gościem mego namiotu i
wypal fajkę z moimi braćmi. Stojący wkoło wojownicy przypatrywali się z szacunkiem sław-
nemu wodzowi Miskteków. Utworzyli szpaler, przez który Nie-dzwiedzie Serce poprowadził
przyjaciela do dwóch wodzów, sie-dzących przed namiotem Latającego Konia. Ci podnieśli się i
podali mu ręce.
Wkrótce rozpalono ogniska i zaczęto piec olbrzymie połcie mięsa. Gotowe jedzenie rozwieszano
na żerdziach ustawionych wokół miejsca, gdzie siedzieli trzej wodzowie wraz ze swym gościem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]