[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przypominały ogniki drgające wśród liści. Co chwila drogę przecinał nam jakiś wróbelek
próbujący błyskawicznie przelecieć nad drogą. Jaskółki śmigały w zawrotnych piruetach
niczym najdoskonalsze myśliwce. Nad strumykami, rzekami i jeziorami sunęły niebieskie
ważki, często połączone ze sobą w godowym transie.
Specjalnie nie jechałem szybko, aby napawać się pięknem letniego dnia. Za Butrynami
wjechaliśmy w podolsztyńskie lasy. Tam miał swój dom Olbrzym, ale i tam znajdował się
rządowy ośrodek wypoczynkowy w Aańsku. Mimo takiej bliskości dużego miasta las
zachował resztki dzikości i dwa razy wśród krzewów śmignęły młode sarenki.
Olsztyn od tej strony przywitał nas murem betonowego blokowiska. Jaroty, dawna
wieś, zostały wchłonięte przez miasto i stały się jedną z dzielnic, największą sypialnią. Za
nowoczesnym budynkiem kościoła skręciliśmy w lewo, a potem na skrzyżowaniu w prawo.
Po chwili z lewej strony Jola i Barbara wypatrzyły duży supermarket.
- Zatrzymaj się tam, zatrzymaj! - krzyczały i podrygiwały.
Przed sklepem panował ogromny ruch. Kombinat handlowy połykał i wypuszczał ze
swego wnętrza masy ludzi z pełnymi koszykami zakupów. Takie miejsca zawsze napawały
mnie smutkiem. Pierwszą rzeczą, jaka rzuca mi się w oczy w takich miejscach jest to, że
będąc wśród półek możemy czuć się jak istoty najważniejsze. Wychodząc za linię kas, po
zapłaceniu słonego rachunku, jesteśmy już nikim. Liczy się tylko to, jak szybko oddamy
koszyk i zwolnimy parking.
- Macie dwie godziny - powiedziałem do dziewczyn patrząc na zegarek.
Obie zniknęły błyskawicznie. Z harcerzami mogliśmy spokojnie poszukać sklepu, w
którym ministerstwo zamówiło lodówkę. Dokupiłem też radiomagnetofon. Potem załatwiłem
wszystkie sprawy urzędowe.
Martwiłem się, że Jola i Barbara czekają na nas z zakupami przed sklepem. Jednak
zadzwonił mój telefon komórkowy
- Prosimy jeszcze o półtorej godziny - usłyszałem głos Joli i trzask odkładanej
słuchawki.
Miałem więc czas, żeby pojechać do Muzeum Warmii i Mazur, mieszczącego się w
olsztyńskim zamku. Niestety zaczął się sezon urlopowy i nie zastałem nikogo, kto mógłby mi
powiedzieć, jakie zabytki można by wypożyczyć, żeby zorganizować naszą pierwszą
wystawÄ™.
Trochę zmęczony pobytem w mieście wracałem po zasypanej fosie olsztyńskiego
zamku, gdy nagle usłyszałem za sobą. ryk silnika i klakson. Obejrzałem się. To jechał
Olbrzym na swym motocyklu BMW R75. Tym razem jego maszyna miała pełny, żółty
kamuflaż Africa Korps. Olbrzym miał na sobie odpowiednio kolorystycznie dobrany strój.
Głowę skrywał niemiecki hełm, na którym spoczywały wielkie, zakurzone gogle
motocyklowe.
- Jedziesz na wojnę? - zapytałem go.
- Nie - odpowiedział zatrzymując się. - Wracam ze zlotu motocyklowego. Jestem
umówiony z pewnym facetem, specem od elektroniki. Mam z nim porozmawiać o alarmach.
- Jest w tym dobry? - spytałem.
- Najlepszy w okolicy - zapewniał Olbrzym. - Stosuje naprawdę wyrafinowane
sztuczki.
- Szukam kogoś takiego - powiedziałem.
- A do czego?
- Zakładam muzeum w Kociaku.
- Muzeum? - Olbrzym uśmiechnął się. - Szukamy wspólnie skarbu Samsonowa, a o
muzeum nic mi nie powiedziałeś.
- Nie miałem czasu zająć się tą sprawą. Potrzebuję dobrego alarmu.
- To jedz za mną! - krzyknął Olbrzym kopiąc w rozrusznik. - Pamiętaj, że nam się
śpieszy.
Podbiegłem do Rosynanta. Harcerze cały czas czekali w środku. Ruszyłem za
Olbrzymem. Wyjechaliśmy z olsztyńskiej Starówki. Dziennikarz przyśpieszył i przez
skrzyżowanie przy Straży Pożarnej przejechał tuż przed zapaleniem się czerwonego światła.
Trzeba przyznać, że przyśpieszenie jego wiekowego motocykla było lepsze niż niejednego
współczesnego samochodu. Ledwo nadążałem za nim, gdy lawirował wśród pojazdów
pędzących ulicą Niepodległości. Na kolejnym skrzyżowaniu, za mostem na Aynie,
zasygnalizował, że skręca w lewo. Teraz jechaliśmy już węższą ulicą Kościuszki. Jakimś
cudem Olbrzym wskoczył przed nadjeżdżającymi z naprzeciwka samochodami w prawo, w
boczną, brukowaną uliczkę. Zatrzymał się przy pierwszym domu i zaczekał na nas. Musiałem
odstać pięć minut, nim znalazłem dobry moment, aby skręcić.
- Za ostro jezdzisz - pouczyłem go.
- Po to mam dobry motocykl - odpowiedział.
Odważnie wszedł przez furtkę, za którą siedział ogromny wilczur.
- Cześć Bej! - przywitał psa. - Zmiało! Chodzcie! - wołał do nas.
Pies obwąchał nas i poszedł dyżurować przy płocie. Staliśmy przed drzwiami
ogromnego poniemieckiego domu. Olbrzym nacisnął dzwonek. Drzwi otworzył nam wysoki,
szczupły blondyn o włosach spiętych w kucyk. Uścisnął rękę Olbrzyma spoglądając na jego
motocykl.
- Leszek - przedstawił się witając nas.
- Leszek pracuje w regionalnym ośrodku ogólnopolskiego radia - wyjaśnił Olbrzym. -
Jak tam twoja maszyna? - zapytał Leszka.
- Robi się - Leszek uśmiechnął się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl