[ Pobierz całość w formacie PDF ]

potykać się z tym diabelskim błaznem. Muszę pomyśleć. . . Ostatecznie, gdybym
przeciwstawił się Bało, może nie wywołałbym gniewu moich patronów.
Wzgórza przechodziły powoli w ciągnącą się aż po horyzont trawiastą równi-
nę. Słońce lśniło na czystym niebie, na którym kołowały drapieżne ptaki. W oddali
widniała drobna postać czarownika. Właśnie obrócił się w siodle i wołał coś, ale
jego słowa nie dolatywały do Elryka.
Yishana wyglądała na przygnębioną. Zgarbiła się nieco i z opuszczoną głową
skierowała konia w dół, ku Thelebowi. Elryk ruszył za nią świadom swego niezde-
cydowania, jednak niezbyt tym przejęty. Ostatecznie, cóż mogło go to wszystko
obchodzić, jeśli. . .
Rozległa się muzyka. Z początku ledwie słyszalna, wypełniona jednak słody-
czą. Przywoływała nostalgiczne wspomnienia, obiecywała spokój i jednocześnie
nadawała życiu nowy sens. Jeśli nawet dzwięki te płynęły z jakichś instrumentów,
to nie były one ziemskie. Elryk poczuł, jak muzyka przyciąga go, skłania, by za-
wrócił konia. Wiedział już, skąd dobiega i bez trudu oparł się jej czarowi. Yishana
jednak najwyrazniej nie była na nią odporna. Z rozpromienioną twarzą obróciła
się w miejscu. Usta jej drżały, łzy płynęły z oczu.
Elryk słyszał już taką muzykę podczas wędrówek po nieziemskich wymia-
rach, wiele jej motywów znalazÅ‚o odbicie w symfoniach starego Melniboné.
Yishana jednak znalazła się w niebezpieczeństwie. Ruszyła już z powrotem, mi-
jając księcia, który usiłował uchwycić cugle jej konia.
Puścił je z przekleństwem, otrzymawszy niespodziewane uderzenie batem.
Królowa pogalopowała na grzbiet wzgórza i błyskawicznie zniknęła po drugiej
stronie.
 Yishana!  krzyknął za nią w rozpaczy, ale jego głos nie przedarł się przez
pulsującą muzykę. Obejrzał się z nadzieją na Theleba, ale czarownik spiesznie
oddalał się. Najwyrazniej wystarczyły mu pierwsze dzwięki, by zrozumieć nie-
bezpieczeństwo i zrezygnować z wysłuchania koncertu.
Elryk pogonił za Yishana. Wciąż krzyczał, by zawróciła, ale gdy dotarł na
grzbiet wzgórza, ujrzał ją pochyloną w pędzie nad końskim karkiem i gnającą ku
lśniącej cytadeli.
 Yishano! To pewna śmierć!
Dotarła już do zewnętrznych granic przemienionego przez twierdzę terenu.
Kopyta konia zagłębiły się w pył, wywołując rozchodzące się wkoło kolorowe
fale. Książe wiedział już, że zbyt pózno dla niej na ratunek, ale nic powściągał
wodzów mając wciąż nadzieję, że dogoni Yishanę zanim ta zniknie we wnętrzu.
Gdy dotarł do spustoszonego pola, ujrzał z dwanaście Yishan wjeżdżających
przez tuzin bram do cytadeli. Osobliwie załamujące się światło całkowicie myliło
wzrok nie pozwalając ustalić, gdzie naprawdę jest królowa.
Wraz z jej zniknięciem muzyka urwała się. Elrykowi wydało się, że zaraz
potem dobiegł go jeszcze słaby śmiech, ale całą uwagę musiał skupić na coraz
91
bardziej spanikowanym koniu. Zsiadł, zapadając się po kostki w lśniącym pyle
i puścił zwierzę wolno. Uciekło, rżąc przerazliwie.
Sięgnął po miecz, ale zawahał się i nie dobył broni. To diabelskie ostrze raz
uwolnione z pochwy, domagać się będzie dusz i nie pozwoli schować się bez
zdobyczy. Innej broni jednak nie miał. Cofnął dłoń, a Zwiastun Burzy zadrżał
gniewnie.
 Jeszcze nie teraz, mój drogi. Tutaj możemy natknąć się na siły przerastające
nawet twoje możliwości!
Albinos brodził powoli w wirującym pyle na wpół oślepiony migoczącymi
barwami. Granat, srebro, czerwień, złoto, jasna zieleń, bursztyn. . . Brak możli-
wości wyczucia kierunku i odległości zaczął wywoływać mdłości. Elryk przypo-
mniał sobie, czego doświadczył niegdyś w astralnej formie, nie znający normal-
nych, ziemskich wymiarów, dla której również nie istniał czas. Był to stan typowy
dla Królestw Dawnych Zwiatów.
Książę przemieszczał się z wolna ku miejscu, gdzie zniknęła Yishana i miał
nadzieję jedynie, że jeszcze nie pobłądził. Wszystkie lustrzane obrazy zniknęły,
brama zresztą też.
Pojął w końcu, że jeśli nie chce zginąć z wyczerpania w nieskończonym mar-
szu, musi dobyć Zwiastuna Burzy, bowiem miecz potrafił się oprzeć mirażom
Chaosu.
Tym razem, dotknąwszy rękojeści, poczuł nagły przypływ sił. Ostrze wysunę-
ło się z pochwy. Czarna, pokryta dawnymi runami klinga rozjarzyła się mrocznym
blaskiem, przy którym bledły i znikały barwy Chaosu.
Elryk wykrzyczał pradawne zawołanie bojowe swego ludu i pomaszerował
w kierunku cytadeli, tnÄ…c po drodze na odlew wijÄ…ce siÄ™ po bokach zjawy. Wie-
dział już, że brama jest na wprost, bowiem miecz dokładnie pokazywał, co jest
prawdą, a co złudzeniem. Była otwarta. Książę zatrzymał się na chwilę w progu
i po cichu przypomniał sobie kilka zaklęć, które mogły mu się rychło przydać. Pa-
tronujący mu bóg-demon był potęgą kapryśną i niepewną, więc trudno było liczyć
nań w tej sytuacji, chyba żeby. . .
Wiodącym od wejścia korytarzem wielkimi, wdzięcznymi susami zbliżała się
złocista bestia z rubinowo-ognistymi oczami, które choć lśniące, wydawały się
ślepe. Wielka, przypominająca psią morda pozostawała zamknięta. Stwór zagra-
dzał Elrykowi jedyną drogę, książę nie miał zatem wyboru. Gdy zbliżył się do
potwora, ten rozwarł nagle paszczę, ukazując koralowe zębiska. Stali tak przez
chwilę obaj w ciszy, a ślepe oczy ani razu nie spojrzały na albinosa. Nagle bestia
skoczyła!
Elryk cofnął się, unosząc miecz, ale sama waga monstrum powaliła go na
ziemię. Cielsko było bardzo zimne. Napastnik nawet nie usiłował uczynić czego-
kolwiek, leżał tylko, jakby chciał zamrozić ofiarę.
Elryk zaczął trząść się z zimna. Naparł na cielsko. Zwiastun Burzy mamrotał
92
coś gniewnie, aż w końcu odrąbał płat ciała bestii i potworna zaiste siła napłynęła
w ramię księcia. Tak wzmocniony, wyzwolił się z pułapki. Lodowata istota nadal
napierała na niego, teraz jednak zawodząc z cicha. Najwyrazniej rana dawała się
jej we znaki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl