[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nagle dotarła do mnie fala zapachu i przypomniałam sobie gałązkę, zatkniętą za
pasem. Choć minęło trochę czasu od momentu, kiedy ją podniosłam, na kwiatach i liściach
nie dostrzegłam śladu więdnięcia. Wyglądała tak, jakby dopiero przed chwilą została
odłamana od drzewa. Dotknęłam gałązki i ogarnęła mnie fala oczyszczającego zimna - w
żaden inny sposób nie potrafię opisać tego uczucia. Tak jak ciepło wydobywające się tutaj z
ziemi niosło z sobą wrażenie brudu i rozkładu, tak to zimno było nożem, który oddzielał od
niego zdrowe zmysły i rozsądne myślenie.
Pod wpływem impulsu wyjęłam gałązkę zza pasa i pochyliłam się, omiatając nią
delikatnie moje udręczone stopy. Choć resztki materiału chroniły skórę przed bezpośrednim
dotknięciem, palce przestały się wić. Nie wbijały się też już w ziemię. Ruszyłam dalej,
trzymając gałązkę w dłoni, a do pasa przymocowałam paczkę z prowiantem. W drugiej ręce
wciąż dzierżyłam obciążoną kamieniami torbę.
Dla czegoś, na co się natknęłam, kiedy okrążyłam kolejny kopiec, torba z kamieniami
nie mogła stanowić żadnego zagrożenia. Przez jedną chwilę, bardzo krótką, pomyślałam, że
dogoniłam Oomarka. Potem zrozumiałam, że stojąca przede mną istota nie jest Oomarkiem,
nawet w zmienionej postaci.
Była o wiele większa, nieco wyższa ode mnie i o znacznie potężniejszym ciele.
Podobieństwo do Oomarka dotyczyło tylko ogólnego zarysu postaci, gdyż stwór wspierał się
na dwóch kopytach. I ponieważ nie miał ubrania, sierść na jego bokach zwisała w grubych
strąkach, pozlepiana grudami błota i jakąś kleistą masą. Jakkolwiek miał kopyta, był również
dwunożny i stal w pozycji wyprostowanej. Jego górne kończyny niewątpliwie zakończone
byty dłońmi. I właśnie nimi drapał się zawzięcie po owłosionych bokach. Głowa stwora była
długa i wąska. Być może ongi była bardziej humanoidalna, lecz teraz przypominała jakąś
groteskową maskę, z szerokim nosem i małym, cofniętym podbródkiem pod obwisłymi i
ruchliwymi wargami.
Ponieważ ślinił się trochę, nitka śliny zwisała z ust i moczyła kępkę brody dyndającą
na podbródku. Rogi, o wiele większe i bardziej zakrzywione niż te, które wyrosły
Oomarkowi, sterczały ponad bardzo dużymi oczami najpierw prosto, a potem zaginały się do
tyłu. Skóra na twarzy miała barwę żółtobrązową. A od jego ciała bił taki fetor, że dostawałam
mdłości. Przyglądał mi się bez mrugnięcia okiem i - co było jeszcze gorsze - spojrzenie to
zdradzało oczywistą inteligencję i złą wolę.
Cofnęłam się. Stwór dalej drapał się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Potem postąpił
naprzód, krocząc sztywno i wolno, jak gdyby wiedział, że nie musi się spieszyć, bo wynik
walki i tak został już rozstrzygnięty na jego korzyść. Wyczułam, że raduje się moim strachem
i obrzydzeniem.
Nie śmiałam odwrócić się do niego plecami, żeby uciec. Coś mi mówiło, że muszę
patrzeć mu prosto w oczy, i że dopóki jestem do tego zdolna, zachowuję niewielką przewagę.
Celowo wykorzystywał wrażenie, jakie na mnie robił, żeby złamać moją odwagę. Tak więc
cofałam się, wymachując torbą z kamieniami, choć wiedziałam, że to śmieszna broń
przeciwko czemuÅ› takiemu.
Obserwował mnie z pogardliwym zadowoleniem swoimi dziwnymi oczami. Nie miały
ciemnej tęczówki ani zrenicy i były całe czerwone, jak oczy latających stworzeń, które
spotkałam wcześniej. Gdy tak się cofałam, a on postępował za mną, w pewnej chwili
znalezliśmy się w cieniu kopca, i wtedy te oczy nagle zapłonęły ogniem, jak blizniacze
pochodnie w mroku.
Mimo swej odmienności, nie sprawiały wrażenia, że są ślepe. Choć wyglądały jak
nieprzezroczyste owale ognia, jednak nie ulegało wątpliwości, że są narządami wzroku.
Cofałam się, a on nieustępliwie podążał za mną, choć nie próbował atakować. Potem
moje barki uderzyły w jedno z pokrytych darnią wzniesień i zachwiałam się, starając się
utrzymać równowagę. Próbowałam cofać się dalej z jednym ramieniem wspartym o kopiec,
czerpiąc doprawdy niewielką pociechę z tego, że przynajmniej jeden bok mam chroniony.
Stwór uniósł rogatą i zdeformowaną głowę, i wydał z siebie serię chrząknięć. I ku
mojemu przerażeniu z prawej strony rozległa się odpowiedz, jak gdyby jeszcze jeden taki
potwór czekał tam tylko na to, by mnie dopaść. Znieruchomiałam, bojąc się oderwać wzrok
od tych błyszczących ślepi, żeby się rozejrzeć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl