[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ciało zalała jej wtedy gorąca fala radości, poczuła, że twarz oblewa się rumieńcem, a w
piersi ściska tak, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem. Byłby to jednak płacz ze
szczęścia.
- Wiedziałam - szeptała w uniesieniu. - Wiedziałam, że on musi być gdzieś tu w pobliżu.
Można powiedzieć, że wyposażona zostałam w niemal nadprzyrodzone zdolności. Tak,
jakbym była jedną z najlepszych z Ludzi Lodu.
No cóż, może nie najlepszą, ale... nie najgorzej jak na małą, nic nie znaczącą Indrę.
Phi, nigdy się nie uważała za nic nie znaczącą osobę.
Teraz będzie mogła powiedzieć ukochanemu o błogosławieństwie Farona.
Ram poruszał się w pewnym oddaleniu, odwrócony do niej plecami. Odchodził.
- Ram! - zawołała z radością w głosie.
Nie obejrzał się, widać dzieliła ich zbyt duża odległość. Indra popędziła co sił w nogach.
Ram zniknął za drzewami. Ach, zatrzymaj się, zatrzymaj! Zaczekaj na mnie!
O, jest, znów się pojawił! Na moment. Wychodzi na wielką prześliczną łąkę.
- Ram! Poczekaj! Już idę, mam ci coś do powiedzenia!
Bez względu jednak na to, jak prędko biegła, nie mogła się do niego zbliżyć. Czuła też,
że powoli ogarnia ją zmęczenie.
Ram był teraz na środku łąki i wreszcie się odwrócił.
Tak, to on! Przecież wiedziała o tym przez cały czas. Poznałaby go z daleka wśród
tysiąca innych mężczyzn. Przystanął, uśmiechnął się i wyciągnął do niej ręce.
- Mamy następną! - powiedział basowy, ochrypły głos.
34
- Wpadła prosto w pułapkę. Ale trochę za prędko.
- Tak, zanadto się pospieszyła. yle z nią. Nie możemy tego przyjąć, będzie musiała
zaczekać na innych.
- Chcemy dopaść ich wszystkich naraz, tak będzie najzabawniej. I najmniej roboty.
- Cieszę się, że zobaczę, jak padają na kolana.
- Ja też. Jeszcze ostatnich dwoje. Z tą pierwszą poradzimy sobie bezwstydnie łatwo.
TSKNOTA SOL
Sol, pożegnawszy się z Kirem, zaczęła spuszczać się w dół.
- Ach, ci Lemuryjczycy i ich siła przyciągania - mamrotała pod nosem. - Niebezpiecznie
się do nich zbliżyć, muszę się trzymać z dala od wszystkiego, co zwie się
Lemuryjczykiem.
Absolutnie nie wierzyła Indrze, która twierdziła, że owa siła przyciągania Lemuryjczyków
nie działa na wszystkie kobiety. Owszem, mówiła Indra, może trochę, tak jak kiedyś
doświadczyła tego Elena, lecz jeśli naprawdę czuło się pragnienie, wynikało to stąd, że i
Lemuryjczyk takie żywił i właśnie on wprawiał w ruch cały proces świadomie,
powodowany miłością.
Nie, Sol nie wierzyła w to ani trochę. Kiro miałby się interesować czarownicą, którą
kiedyś skazano na spalenie na stosie i która zmarła w wieku dwudziestu dwóch lat w
1602 roku? I od tamtej pory istniała jako duch i nie przestawała płatać figli? Nawet jeśli
teraz zalicza się do  grzecznych ?
Nie, nie, ona sama nie odczuwała dla Kira niczego szczególnego. Owszem, jest bardzo
przystojny, ale będę się trzymać z dala od niego, postanowiła.
Miękko jak kot z gracją wylądowała na szmaragdowozielonej trawie.
- Hop, hop, wszyscy! Gdzie jesteście? - zawołała.
Gdzieś w głębi bujnej roślinności usłyszała niewyrazne głosy.
Ach, tak? Tu jest ścieżka czy też raczej prześwit między drzewami. Chyba musi iść tędy?
Tamci widać tak właśnie zrobili.
Mogli jednak zaczekać.
W telefonie rozległ się trzeszczący sygnał. Wychwyciła kilka słów.  Chor przeniósł nas...
To był głos Kira, lecz niczego poza tym nie usłyszała, bo ze słuchawki dochodziły trzaski
tak przerazliwe, że musiała odsunąć ją od ucha. Wreszcie z ostatnim kliknięciem dzwięk
umilkł.
Sol tylko machnęła ręką i ruszyła przed siebie.
Najpierw stawiała szybkie, zdecydowane kroki, potem coraz wolniejsze, aż wreszcie się
zatrzymała. Ogarnęło ją bardzo osobliwe uczucie.
Owładnęło nią wrażenie, że zbliża się do kresu swej długiej palącej tęsknoty. Oto ziści się
marzenie, by kogoś mieć. Kogoś, kogo mogłaby kochać i kto pokochałby ją.
Wrażenie to było tak silne, że mimowolnie rozejrzała się wokoło.
Sol nie rozpoznała okolicy, dla niej nie było to Królestwo Zwiatła.
Zauważyła, że las nieco bardziej przed nią zaczyna rzednąć, i tam też postanowiła iść.
35
Gdy dotarła do prześwitu, instynktownie cofnęła się o kilka kroków. Co to, na miłość
boską, być może? Dokąd ona trafiła?
Na zielonym zboczu góry wznosił się potężny zamek warowny, a z równiny, na której
stała, wiodła do niego kręta droga. Nazywanie okolicy równiną nie było precyzyjne, teren
bowiem był tu lekko pofałdowany, na wzgórzach rozpościerały się wioski, które
natychmiast przypomniały jej własną epokę, szesnasty wiek. Dostrzegła też niewielką
rzeczkę, jakiś lasek, ludzi ubranych na średniowieczną modłę i najrozmaitsze zwierzęta.
Nagle wszyscy odwrócili głowy w tym samym kierunku i w wiosce, na której skraju się
znajdowali, umilkły wszelkie odgłosy. Ludzie rozstąpili się na boki wzdłuż drogi
prowadzącej do zamku. Z pobliskiego lasu wyjechała grupka rycerzy. Wyglądali na
powracających z bitwy, znajdowali się bowiem wśród nich ranni, a na końcu gromady
posuwało się kilka koni z pustymi siodłami.
Rycerzom przewodził mężczyzna, na którego widok Sol dech zaparło w piersiach. Jasne
się dla niej stało, że to kasztelan, nie musiała nawet szukać dowodów w postaci
honorów, jakie oddawali mu mieszkańcy wioski.
Wyglądało na to, że kasztelan wywodzi się z wczesnej epoki rycerstwa. Jechał z odkrytą
głową, miał obcięte prosto czarne włosy, ciemne brwi nad lodowato szarymi oczyma,
szlachetną, choć być może odrobinę bezwzględną twarz. Trzymał się niezwykle prosto,
świadom swego dostojeństwa. Zbroję miał sporządzoną ze skóry, z ciemnych płytek
okutych srebrem i ozdobionych herbowymi barwami. Herb widniał także na proporcu,
który dzierżył rycerz jadący za nim.
Ojoj, to mi dopiero mężczyzna, pomyślała Sol, czując, jak uginają się pod nią nogi.
Gdyby nie był tak surowy, przypominałby mego wuja Tengela Dobrego, który przecież
zawsze był moim bożyszczem. Pamiętam, jak kiedyś płakałam w jego ramionach,
pytając, czy nie ma na świecie nikogo, kto byłby do niego podobny, bo tylko takiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl