[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głos, podobnie jak okazała się ślepa na włączone światło.
- Oczyścić - mruczała. - Musimy oczyścić się z naszych grzechów, byśmy były
godne żyć w przytomności Pana!
Wytrząsnęłą ostatnie krople terpentyny, zawahała się przez chwilę, patrząc na
pojemnik niemal tak, jakby nie mogła pojąć, czemu płyn się skończył.
Odwróciła się gwałtownie i wyszła z pokoju, zasuwając drzwi. Zaraz potem
Rebeka usłyszała trzask zamka. Wyskoczyła z łóżka, podbiegła do drzwi.
Ciągnęła, tłukła, usiłowała je otworzyć.l - Ciociu Marto! - Zdała sobie sprawę,
że jest uwięziona w pokoiku, i ogarnął ją strach. - Ciociu Marto, wypuść mnie!
Zamiast odpowiedzi na te błagania usłyszała tylko mruczenie modlitw, teraz
zagłuszonych grubymi drzwiami, zamkniętymi na klucz. Wydostać się!
Musi się wydostać i wezwać pomoc!
Złapała szlafrok wiszący w małej szafie ściennej, nałożyła go na siebie,
wcisnęła na nogi znoszone kapcie i podbiegła do okna. Chociaż zamek
wreszcie się obrócił, oba skrzydła, dolne i górne, dawno temu pociągnięto
farbą, której nie dało się ruszyć. Mimo że Rebeka używała całej siły, nie mogła
otworzyć okna. Wreszcie złapała nocną lampkę, rozbiła dolną szybę i
wytłukła ostre kawałki, tak że mogła bezpiecznie wyjść. Zeskoczyła na
ziemię, która była zaledwie kilka stóp niżej, i zawahała się.
Dokąd iść?
Przez głowę przebiegały jej wspomnienia - wspomnienia dziwnych spojrzeń
sąsiadów ciotki, VanDeventerów, które posyłali jej od lat, uwag
wymienianych, gdy sądzili, że nie może ich usłyszeć.
 Biedna Rebeka".
 Nie w porzÄ…dku z niÄ… od tego wypadku".
 Boję się, że od tamtej pory ma trochę nie po kolei w głowie".
Co by powiedzieli, gdyby załomotała do ich drzwi w środku nocy, wołając,
że ciotka zamierza spalić dom?
Oliver!
Oliver jej uwierzy! Był jej przyjacielem i nie brał jej za wariatkę!
Zamiast przedostać się na front domu, Rebeka przebiegła podwórkiem na
skraj lasku, skąd wąski szlak prowadził wzdłuż posesji Hartwicków, a potem
łączył się ze ścieżką do zakładu dla obłąkanych. Chociaż na niebie nadal było
kilka chmur, księżyc świecił na tyle mocno, że Rebeka mogła biec, ale te kilka
jardów było tak namokłych i błotnistych, że musiała zwolnić i ostrożnie
wyszukiwać drogę. Zanim pojawiła się na progu Olivera i zaczęła tłuc w
drzwi wzywając go krzykiem, pantofle przemokły i oblepiły się błotem, które
pokryło również nogi. Kiedy walenie do drzwi nie przyniosło natych-
miastowego rezultatu, przycisnęła dzwonek, uderzyła jeszcze kilkakrotnie w
drzwi, a potem cofnęła się i krzyknęła w górę: -.. Oliver! Oliver, obudz się! To
ja, Rebeka! Wydawało się jej, że minęła wieczność, zanim zapaliło się światło,
frontowe drzwi otworzyły się z rozmachem i Oliver wyjrzał na dwór.
- Rebeka! O co chodzi? Co...
Wreszcie pokonana przez zimno, mrok i grozę, którą ledwo udało jej się
zdusić, dziewczyna załkała.
Zamknęła mnie na klucz - zaczęła. - Chciała... to znaczy... - Przerwała,
zmusiła się do kilku głębokich oddechów, po czym znów straciła panowanie
nad sobÄ….
Oliver wciągnął ją do domu. Zamknął drzwi, co odgrodziło ich od zimna.
- Wszystko w porządku. Rebeko - uspokajał ją. - Jesteś już bezpieczna.
Opowiedz mi tylko, co się stało.
- Chodzi o ciocię Martę - wykrztusiła wreszcie.- Ona... och, Oliverze, ona
chyba zwariowała!
Rozdział 11
Wszystko było gotowe.
Poza ukochanymi gregoriańskimi chorałami
- jedyną muzyką, która mogła ukoić jej duszę
- w domu Marty Ward zaległo milczenie. Chociaż po głowie tłukło się jej
niewyrazne
wspomnienie Rebeki wzywającej ją jakiś czas temu, głos siostrzenicy szybko
umilkł.
Ręka Boga uciszyła grzeszną dziewuchę, Marta była tego pewna.
Po raz ostatni spojrzała w lustro - skarciła się przy tym za próżność, ale była
pewna, iż zostanie jej to wybaczone, tak jak za kilka minut stanie się z
wszystkimi innymi jej grzechami
- i uśmiechnęła się, widząc swoje odbicie. Obraz w lustrze idealnie
odpowiadał wyobrażeniu Marty o sobie samej: młodość przywrócona,
policzki różane, usta pełne, oczy wielkie i przepełnione dziecięcą
niewinnością. Chociaż
tę suknię miała już kiedyś na sobie - w dniu ślubu z Frankiem Wardem - w
lustrze wydawała się tak świeża jak wtedy, kiedy ją kupiła; a prawdę
powiedziawszy, gdy spoglądała na sztuczne perełki rozsypane na piersiach i
obrazujące idealną cnotę, na powiewne fałdy czystej bieli, długie rękawy i
wysoki kołnierzyk, nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej miała ją na
sobie.
Tiara z pereł podtrzymywała welon, a gdy spuściła na twarz cienki tiul, jej
oblicze przybrało eteryczny, prawie niebiański wyraz. Zadowolona, że
wszystko jest w porządku, wreszcie odwróciła się od lustra; wiedziała, że
nigdy więcej nie spojrzy na swoje odbicie. Zabrała jedyny przedmiot na
oczekującą ją ceremonię i wyszła z sypialni łagodnie zamykając za sobą
drzwi.
Na dole przystanęła przed kaplicą, zebrała myśli, otworzyła drzwi i weszła
do środka. Pokój był w czerni, jeśli nie liczyć jednego idealnego światła
rozjaśniającego oblicze Chrystusa, które zdawało się unosić w mroku nad
kaplicą. Marta przyklękła nisko, a po chwili powoli ruszyła w stronę ołtarza
nie spuszczając wzroku z twarzy unoszącej się nad nią. Wreszcie, gdy była
bardzo blisko ołtarza, drżącymi palcami ścisnęła niesiony przedmiot.
Ze smoczego pyska wyskoczył płomień.
Mocno dzierżąc złoconą bestię, zapalała świece na ołtarzu, przechodząc
systematycznie od jednej do drugiej, przy każdej wygłaszając bezsłowną
modlitwÄ™.
Modliła się za matkę i ojca.
Za starszą siostrę, Marilyn, której grzechy sprowadziły na nią przedwczesny
zgon.
Za Tommy'ego Gardnera, którego przysłał szatan, by skusił Marilyn.
Za Margaret i Micka Morrisonów, owoc grzechu których Marta przygarnęła
pod swój dach.
Smoczy jęzor dotykał świecę po świecy, bo Marta wiedziała dobrze, że
Blackstone jest wypełnione grzesznikami, i że szczególnie tej nocy należy
błagać o odkupienie każdego z nich.
Kiedy wszystkie świece w kaplicy płonęły jasno, Marta skierowała się ku
świętym w niszach, zapalając każdemu świecę, by mogli być świadkami
chwały tej nocy.
Zapaliła świecę przed Błogosławioną Dziewicą, uklękła przed posążkiem i
pomodliła się, by sama okazała się warta jedynego syna Przenajświętszej.
Po odprawieniu wszystkich modlitw powstała. Ruszyła w stronę ołtarza, lecz
zawahała się - zdała sobie sprawę, że jeszcze coś powinna zrobić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl