[ Pobierz całość w formacie PDF ]
względu na matkę, \e po zakończeniu handlu, przez grudzień i styczeń piłem na
umór.
Mo\na to nazwać rozładowaniem napięcia nerwowego, Choć Bogiem a prawdą piłbym i
z innych powodów.
Gdzieś w połowie lutego zostawałem ju\ bez pieniędzy i bez dachu nad głową.
Dopóki miałem pieniądze, znalazłem zawsze kwaterę na noc u jakiegoś pijaczka.
W domu u matki, choć prosiła, ze względu na jej mę\a mieszkać ju\ nie mogłem.
Ot, wpadałem raz na jakiś czas.
Choć nigdy nie byłem i nie jestem mściwy, nie mogę zapomnieć awantury sprzed
kilkunastu lat, jaką urządził mi ten człowiek o talerz zupy podany mi przez
matkÄ™.
Znowu nadeszły cię\kie lata.
Dawno przekroczyłem czterdziestkę, a tych lat naprawdę dobrych i względnie
trzezwych, razem z młodością, mo\e doliczyłbym się siedmiu, ośmiu?
Do stałej, systematycznej pracy nie nadawałem się.
Gdzie ja nie zaczynałem pracować przez te pijane lata!
Byłem górnikiem, kamieniarzem w kamieniołomach, ale i przy nagrobkach,
grabarzem, śmieciarzem, kelnerem, badylarzem, pomocnikiem cinkciarza, marynarzem
na ostatnim stateczku wiślanym, panem do towarzystwa starszych pań, a przede
wszystkim i zawsze nałogowym alkoholikiem.
Nieraz załapałem nawet dobrą pracę, na przykład jako kelner, grabarz, mogłem
nawet w\enić się w zasobne badylarstwo z niezłą właścicielką, ale wszędzie
wysadzała mnie z siodła wódeczność.
Z panią badylarką ju\ nawet mieszkałem.
Plany były dalekosię\ne, była w nich mowa bodaj\e o Majorce.
Co z tego?
Załadowałem kiedyś do jej opla 1000 ró\, rozwiozłem odbiorcom, pieniądze
przepiłem w górach, opla strzaskałem pod górami, sam odsiedziałem parę miesięcy
w dolinie.
Ciągle wspominałem te parę lat z Nadzieją, które tak zle zakończyłem.
Był luty, mróz trzaskający, ja bez forsy i mieszkania.
Pojechałem wieczorem na dworzec poło\ony niedaleko mieszkania Nadziei.
Bez planu, coś mnie tam ciągnęło.
Podszedłem pod okna mieszkania.
Rozświetlone spokojnym szczęściem.
Wszedłem do piwnicy, którą znałem doskonale.
Były tam kaloryfery.
Pomyślałem, \e trochę się ogrzeję i mo\e usłyszę chocia\ głos Nadziei czy
Aunki.
Ale zaraz przyszła myśl, jak to u alkoholika, \e na pewno na mym miejscu jest
inny stateczny, powa\ny pan.
O dziwo, głosu znajomego nie usłyszałem, ale szczekanie pieska.
W pierwszej chwili wydało mi się, \e to niemo\liwe.
Przecie\ Miśkę sam pogrzebałem.
Piesek jednak na górze szczekał.
Piwnica, a właściwie jej zakątek znajdował się pod samym naszym mieszkaniem.
Strona 115
16474
I tam, w tym zakątku, do którego nikt nigdy z lokatorów nie zaglądał,
odnalazłem świecąc zapałkami stary, zniszczony fotel, tak ogromny, \e od biedy
mo\na było w nim spać.
Wiedziałem, \e nale\ał do pana profesora mieszkającego nad nami, bo kiedyś
przypadkowo będąc u niego w mieszkaniu, ten fotel widziałem.
Jak\e w duchu dziękowałem temu dobremu człowiekowi.
I dawniej ceniłem go bardzo.
Miał maleńką, milutką \onę.
Lecz gdy szli ulicą, on wyglądał jak aktor filmowy, był przystojny, a ona przy
nim jak skromniutka siostra.
Podziwiałem ich miłość, bo kochali się i szanowali bardzo.
Przez wiele lat stanowili dla mnie zagadkę, dopóki nie zrozumiałem, \e
prawdziwa ludzka miłość ofiarowana nielicznym ukryta jest w sercu człowieka, a
nie w jego wyglÄ…dzie czy bogactwie.
Rozsiadłem się w tym fotelu i nadsłuchiwałem głosów z góry.
Ale był ju\ pózny wieczór i dom ogarnęła cisza.
Nie miałem co palić.
Oświetliłem zapałkami korytarzyk do tego zakątka z fotelem i znalazłem parę
petów.
Kawałek gazety te\.
Skręciłem w gazecie wielkiego skręta, zapaliłem, pózniej otuliłem się jak
mogłem wiatrówką i przespałem pod mieszkaniem Nadziei do rana.
Fotel w zatęchłym zakątku piwnicznym pod mieszkaniem Nadziei ratował mnie z
wielu nocnych opresji, gdy nie miałem gdzie spać.
Parę razy skorzystałem z niego w ciągu dnia.
Miałem szczęście, bo nikt nigdy mnie nie zauwa\ył.
Zimowe, mrozne dni są dla bezdomnych pijaków szczególnie okrutne.
Upijesz się w ciągu dnia, a nie ma kąta, ławki czy łączki, gdzie mógłbyś choć
godzinę pochrapać.
Na dworcach patrole milicji, na klatkach schodowych lokatorzy, podrzemiesz w
piwnicy czy na strychu i zaraz krzyk: złodziej!
Do znanej meliny przyjęli, gdy miałeś forsę na flaszkę.
Za pijakami porzuconymi przez \ony lub takimi, którzy sami pozbyli się \on czy
przyjaciółek i posiadali mieszkanie, włóczyły się tabuny oberwanych, przepitych
kole\ków, nadskakujących im i usłu\nych, \eby tylko zaprosili na chatę.
Tamci, niegłupi, wybierali tylko takich przy forsie.
Poniewa\ w tym czasie, jeśli miałem forsę, to tylko na wódkę, fotel był
dosłownie łaską z nieba.
Pewnego wieczora zmarznięty, zrezygnowany, przepity jak pijak i głodny jak
pies, podszedłem pod drzwi mieszkania.
Usłyszałem śmiech Aunki, płacz dziecka i uspokajający je głos Nadziei.
Stałem oparty o ścianę.
Chciałem zadzwonić.
W ostatniej chwili cofnąłem dłoń.
Jej oczy?
Smutne, współczujące, chłodne, zdziwione, a mo\e złe?!
Jakiekolwiek by były, nie miałem odwagi w nie spojrzeć.
A Aunka?
Ju\ widocznie była matką - jak by spojrzała na mnie, oberwańca?
Nowy piesek, którego widocznie mieli, wyczuł przez drzwi obecność obcego i
zaczął szczekać.
Uciekłem szybko do piwnicy.
Zasypiając pijany w fotelu, myślałem: zagram jeszcze jedną kartę.
Mam tam przecie\ rzeczy osobiste.
Jutro pójdę je odebrać.
Poszedłem.
Wódka dodała mi bezczelności, naplułem na wstyd.
Ponownie ludzki łachman zapukał do drzwi.
Nikt nie odpowiadał.
Zadzwoniłem, silnie przyciskając dzwonek.
Za drzwiami najpierw rozszczekał się piesek.
Pózniej spieszne kroki Nadziei, które poznałem, i ju\ stałem przed nią.
Byłem bardzo zmęczony.
Chciałem spać za wszelką cenę.
Za cenÄ™ poni\enia, zbesztania, nawet zniewagi.
Byle pozwolono mi na godzinę gdziekolwiek zło\yć głowę.
Rozprostować ciało.
Fotel był dobry, ale to trwało ju\ tygodnie.
Strona 116
16474
Niby szukałem w szafie koszul, a dr\ałem w nadziei, \e usłyszę dawne: - Wykąp
się, połó\, odpocznij...
- Nie usłyszałem.
Nienawidziłem jej wtedy z całego serca.
Nawet za to, \e pomagała mi szukać tych nieszczęsnych moich rzeczy.
Znalazła w końcu czystą, wykrochmaloną koszulę.
Wydała mi się jak ten dom, który musiałem porzucić.
- Gdzie pojedziesz?
- zapytała, wkładając do walizki rzeczy, które miałem zabrać.
A więc wszystko skończone, myślałem nerwowo podniecony, przestałem nawet
odczuwać zmęczenie bezsennością.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pokrewne
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- okiemkrytyka.xlx.pl
Hans Fallada Każd y umiera w samotności
Saga o Ludziach Lodu 33 Demon nocy
Bergholc O. Ginzburg L. Koczyna J. Obl晜źone
Clarke Arthur C. OpowieśÂ›ci z dziesić™ciu śÂ›wiatów
Walker Kate Miodowy miesić…c w Paryśźu
inne ruby receptury lucas carlson ebook
1896 Bergson, Henri Matter and Memory