[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z mojej strony.
- Cholerny, natrętny doktorek! - roześmiała się delikatnie. - Có\... było pózno, właśnie mieli
zaczynać ostatni akt...
Render wyciągnął się w fotelu, pozwolił sobie na uśmiech i papierosa, i słuchał.
Za oknem krajobraz z górzystego przeszedł w równinny, a on przecinał przestrzeń niczym
puszczona w ruch kula bilardowa, mknÄ…ca rowkiem wprost do kieszeni.
MinÄ…Å‚ idÄ…cego mÄ™\czyznÄ™.
Szedł pod drutami wysokiego napięcia i nad schowanymi głęboko w ziemi kablami, znowu
szedł, wzdłu\ wielkich odgałęzień autostrady-drzewa, wędrował przez pocętkowane płatkami śniegu
powietrze, przecinał fale radiowe.
Obok pędziły samochody, a kilku pasa\erów zauwa\yło go, jak szedł.
Ręce miał w kieszeni kurtki, głowę nisko spuszczoną, gdy\ na nic nie patrzył. Miał
postawiony kołnierz, a topniejące datki nieba, płatki śniegu, osiadały na rondzie kapelusza.
Na nogach miał kalosze. Ziemia była wilgotna i nieco grząska.
Brnął przed siebie z trudem - zabłąkany ładunek w polu wielkiego generatora.
- ...Kolacja wieczorem w PSS?
- Czemu nie? - odparł Render.
- Powiedzmy, o ósmej?
- Niech będzie ósma. Tally-ho!
Część płatków spadała wprost z nieba, lecz większość wiatr nawiewał z dróg...
Samochody zostawiały ludzi na platformach w wielkich, do uli podobnych krytych parkingach.
Aerotaxi zatrzymywało się na odkrytych lądowiskach w pobli\u wejść, skąd ruchome chodniki
przenosiły przybyszów w podziemne pasa\e.
Niezale\nie jednak od tego, jak przybyli, Pawilon Wystawowy zwiedzali na piechotÄ™.
Budynek był ośmiokątny, dach w kształcie odwróconej miski. Osiem zupełnie bezu\ytecznych
trójkątów z czarnego kamienia stanowiło zewnętrzne elewacje na ka\dym rogu budowli.
Miska jednocześnie spełniała zadanie selektywnego filtra, który w tej chwili z wieczornej
szarówki absorbował tylko błękitne tonacje światła, płonąc na zewnątrz delikatną poświatą - bielszą od
brudnego śniegu. w ten sposób strop był niczym bezchmurne niebo w lecie, o jedenastej przed
południem, a nawet był piękniejszy, bo słońce nie zmatowiło jego Porannej Chwały.
Ludzie przepływali pod lazurem sufitu, przechodzili wśród eksponatów, poruszali się niczym
płytki strumyczek wśród skał.
Przechodzili fala za falą, poruszali się w chaotycznych zawirowaniach. Kręcili się wokół
przypadkowych ośrodków ruchu: strumień zwiedzających kipiał, bulgotał, szemrał. Od czasu do czasu
błysnęła jakaś iskierka...
Wylewali się bez chwili przerwy zza błękitnego horyzontu, stamtąd, gdzie stały zaparkowane
pojazdy.
Gdy dokonali obchodu, dopełniali koła wracając z powrotem do metalowych obłoków, od
których wszystko się zaczęło.
Przemierzali Zwiat Zewnętrzny.
Zwiat Zewnętrzny to sponosorowana przez wojska lotnicze wystawa otwarta przed dwoma
tygodniami, czynna dwadzieścia cztery godziny na dobę, przyciągająca widzów z ka\dego zakątka
Ziemi.
Zwiat Zewnętrzny to przegląd ludzkich dokonań w kosmosie.
Zwiatem Zewnętrznym zarządzał dwugwiazdkowy generał ze sztabem kilkunastu
pułkowników, osiemnastu podpułkowników, wielu majorów, licznych kapitanów i niezliczonych
poruczników. Generała nikt nigdy nie widział z wyjątkiem ścisłego grona pułkowników oraz
kierownictwa Exhibits Incorporated. Do Exhibits Incorporated nale\ał Pawilon Wystawowy poło\ony
zaraz obok kosmodromu, a szefowie firmy potrafili tak rozlokować eksponaty, \e wszyscy
ekshibicjoniści, którzy ich zatrudnili, chwalili ich wyczucie smaku.
Zaraz na prawo, gdy tylko weszło się do Muchomora (jak pewni złośliwi zwykli określać
Pawilon), znajdowała się Galeria.
To tutaj umieszczono wielkie na całą ścianę zdjęcia, do których widz mógł wejść, roztapiając
się w wysokich, wyniosłych górach otaczających Bazę Księ\ycową III (wyglądającą tak, jakby unosiła
się na wietrze, choć \adne wiatry tam nie wiały), albo wędrować pod bąblowatymi kopułami
miasteczka podksię\ycowego, a mo\e biec w odległości jak na wyciągnięcie dłoni wzdłu\ jednego
z zimnych płatków mózgu - obserwatora, czując jak szybkie prądy myśli zaskakują w wielopoziomowe
związki skojarzeń; lub te\, przechodząc mimo, wyjść na rdzawą pustynię rozciągającą się pod
zielonkawym niebem, odkaszlnąć raz lub dwa krwawą plwociną, okrą\yć podobne do fortecznych
murów ściany wyrastającego nad powierzchnię Kompleksu Portów - szaroniebieskie, jakby wyciosane
z jednej bryły, wzniesione na ruinach Bóg wie czego - i wejść do środka fortecy, gdzie ludzie ruszali się
niczym duchy w marsjańskim domu handlowym, czuć fakturę szklistych ścian, narobić nieco zgiełku
w całym tym świecie; mogli te\ w śmiałości wyobrazni przejść się po merkuriańskim Piekielnym Polu,
smakując kolory: płonącą \ółć, cynamon i pomarańcz - by w końcu odpocząć w Wielkiej Lodowej
Skrzyni, gdzie Zamarzły Gigant walczył z Ognistą Istotą, i gdzie ka\dy przedział jest opieczętowany
i kierowany z osobna - jak w Å‚odzi podwodnej lub rakiecie transportowej, a dzieje siÄ™ tak z tego samego
zasadniczego powodu; albo te\ przespacerować się do Zewnętrznej Piątki, gdzie heros jest roz\arzony
a niegodziwiec zmarznięty, gdzie stoi, w oszronionym piecu u podnó\a góry, z rękami w kieszeniach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • glaz.keep.pl